Pisząc ten list mam łzy w oczach… Łzy smutku, rozczarowania, bezsilności… 

01.07.2020

Sport w każdej postaci był częścią mojego życia od samego początku. Próbowałem swoich sił w kilku dyscyplinach, od koszykówki po siatkówkę plażową. Jestem dumnym Gdańszczaninem, kibicującym czynnie wielu drużynom z naszego wspaniałego miasta, piłkarzom i rugbistom Lechii, żużlowcom i szczypiornistom Wybrzeża, lecz to hokej zajmuje najważniejszą część mojego fanatycznego serducha.

Przygoda

Moja przygoda na hali Olivia rozpoczęła się 25 lat temu, kiedy sąsiad zaproponował wypad na mecz Stoczniowca. Hokej na lodzie kojarzył mi się wtedy z okazyjnym oglądaniem meczów NHL w telewizji. Usiedliśmy, a raczej stanęliśmy na górze sektora A2 i pozostałem tam to dziś, przenosząc się jedynie kilkanaście rzędów bliżej lodowiska. Przez te wszystkie lata, pełne emocji, euforii i rozczarowań, zawalonych obowiązków szkolnych i służbowych, na każdym spotkaniu oddawałem mojej ukochanej drużynie serce i gardło. Nie sposób spamiętać ile to razy sąsiedzi, nauczyciele, profesorowie i pracodawcy pytali mnie o zdrowie, nie rozumiejąc, że brak głosu jest konsekwencją wczorajszego meczu hokejowego. Moje zaangażowanie rosło z każdym sezonem, tak że w końcu, nawet nie wiedząc jak i dlaczego, prowadziłem doping w młynie, którym niejednokrotnie podrywaliśmy całą halę do wspólnych śpiewów. 

Rodzina

Kibicowanie na hokeju nigdy nie było przeżyciem indywidualnym i anonimowym. Tworzymy jedną, wielką rodzinę, znamy się prywatnie, wspólnie pracujemy, spędzamy wolny czas, pomagamy sobie nawzajem. Przez tyle lat poznałem na trybunach wiele wspaniałych osób, z którymi chcieliśmy i nadal chcemy tworzyć coś niespotykanego, oryginalnego, cechującego gdańskich kibiców. Nie sposób wymienić wszystkich, lecz pozwolę sobie na przywołanie najważniejszej wśród nas, osoby której nie ma już z nami ciałem, lecz na pewno jest duchem, dając siłę do walki – hokej-mamy Alicji. Czuję, że w tym momencie, gdy piszę te słowa, ona jest ze mną, pomagając przelać myśli w treść. 

Moja prywatna familia powiększyła się 8 lat temu o wspaniałą córkę. Wtedy wydawało mi się, trochę stereotypowo, że dziewczynka nie zainteresuje się chodzeniem na mecze, nie mówiąc już o dopingowaniu. Aktualnie większość osób na hali zna Marysię chociaż z widzenia, a na pewno ze słyszenia. Wchodzi tam jak do siebie, przybijając piątki z Pingwinem, ekipą od gastronomii, na znajomych z A2 kończąc. Jestem dumny, że moja pasja została przemycona w jej genach i wybuchła ze zdwojoną siłą. Serce mi pęka, gdyż nie wiem jak mam jej powiedzieć, że naszej drużyny w tym roku nie będzie, że musimy wykreślić z grafiku popołudnia w Olivii, że nie zabierze kolejnych koleżanek, by pokazać im hokej, że nie pojedziemy na kolejny autokarowy wyjazd do Torunia. Nie potrafię jej w jasny i prosty sposób przekazać, że taki jeden pan po raz kolejny zniszczył tą dyscyplinę w Gdańsku i kierując się własną chorą zawiścią i pychą, postanowił zabić klub, którego szaliki, koszulki i czapki moja córeczka trzyma w szafie na kolejny sezon.

Drużyna

Miałem to szczęście, że zawsze, w jakiś nadprzyrodzony sposób, byłem blisko z graczami naszej drużyny. Poznałem osobiście wielu chłopaków, którzy przewinęli się przez nasz skład i z wieloma utrzymuję kontakt do dziś. Nigdy nie zapomnę wspólnych rozgrzewek z piłką przed meczem, imprez po sezonie, wypadów na urlop, powrotów klubowym autokarem z Nowego Targu, Torunia czy Oświęcimia. Podczas rozmów opinie na temat trenerów, nowych zawodników czy kierowców były bardzo różne, jednak opinia o prezesie klubu Stoczniowiec zawsze była jednakowo negatywna. Grali, bo kochali ten sport, bo czuli związek z miastem, bo to była ich praca i pasja. Wiem również, że gdyby w Gdańsku sytuacja formalna stała się normalna, pan Kostecki nie mieszał, to wielu naszych wychowanków, zdobywających laury dla innych klubów, chętnie rozważyłoby powrót do kochanego miasta, z którym czują się związani.

PKH

Gdy hokej został u nas zarżnięty po raz pierwszy byłem załamany, bo zabrano mi część radości życia, odebrano w sposób brutalny pasję. Nauczyłem się z tym żyć. Jednak w 2014 roku okazało się, że istnieją ludzie, którzy dają nadzieję na lepsze hokejowe jutro. Zaczęło się coś dziać i drużyna rosła w siłę, nabierała profesjonalnego charakteru, rozwijała się. Każdy rok przynosił zmiany na lepsze, zawodnicy chcieli tutaj grać, potrafiliśmy wygrać z każdym. Wróciła radość, wielka sportowa miłość, piękno zimowych wieczorów na hali. Niejednokrotnie pojawiałem się na obcych lodach, żeby pokazać chłopakom, że w nich wierzymy – nieważne czy był to Bytom, Tychy, Nowy Targ czy Jastrzębie, zawsze mieli dla mnie miłe słowo, chwilę na pogawędkę, podziękowanie, że wspieramy drużynę, choć często byłem jedynym kibicem z Gdańska. Hokeiści walczyli na tafli jak przystało na gdańskie lwy, jednak klub musiał podejmować jeszcze cięższe bitwy – z zarządcą jedynego miejsca do zawodowej gry w hokeja w Trójmieście. Jak pisało już kilka osób przede mną, walka ta miała być skazana na niepowodzenie, bo chyba ‘ktoś’ chce zbić kapitał osobisty i finansowy na ciężkiej pracy innych. Dziwi mnie, że Gdańsk, opisywany przez włodarzy jako miasto nowoczesne, rozwijające się, stawiające na sport, pozwala na takie praktyki. Politycy z ratusza nie mieli nic przeciwko grzaniu się w świetle jupiterów na meczach PKH, a teraz milczą, gdy jedna osoba sprawia, że klub przestaje istnieć. Proszę – obudźcie się i pokażcie, że jesteście dla wszystkich Gdańszczan, jak zapowiadaliście, a nie dla pojedynczych jednostek, mających układy i kasę.

Karol ‘Kaziu’ Kaźmierski

Gdańszczanin

Kibic

Using Format